niedziela, 21 lutego 2010

Lekko oszukany jabłecznik :)

U mnie, w ptasim domu, jednym z najczęściej jedzonych ciast jest właśnie szarlotka/jabłecznik (kto mi powie, gdzie tkwi różnica?). Najlepiej smakuje na ciepło, z lodami albo bitą śmietaną, po prostu bajka... :) Mamy kilka przepisów, a wczoraj użyłyśmy tego znalezionego w dziale "Przepisy Czytelników", przesłanego przez panią Martę Rakoczy. Nawet nie wiem, w jakiej gazecie to było - kolejna z tych wyrwanych i pieczołowicie przechowywanych w tajemniczym pudełeczku stron o gotowaniu :)

Jako że to szarlotka/jabłecznik, powinny być w niej/nim jabłka, ale mama znalazła dwa słoiki przecieru, w tym jeden truskawkowy :) Eksperymentowałyśmy i muszę przyznać, że wyszło ok, a truskawek nie było za bardzo czuć. Oczywiście można użyć całych jabłek (bez gniazda nasiennego, of kors! :)), pokrojonych na cząstki.

Przepis w oryginale nazwa się "jabłecznik Elżbiety" i niech taki tu pozostanie, chociaż trochę oszukańczo podrabiany truskawkami :)



Jabłecznik Elżbiety (ale lekko oszukany :))

Składniki:

50 dag mąki pszennej
10 dag cukru
25 dag masła
3 jaja
szczypta soli
cukier waniliowy
cynamon
4 łyżeczki proszku do pieczenia
przecier jabłkowy i truskawkowy (ile chcemy, tyle dodajemy :)

Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia, dodać cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia, sól i jajka. Zagnieść ciasto - im szybciej, tym lepiej, składniki mogą się lekko sklejać, a ciasto nie musi być wyrobione na jednolitą masę. Wtedy jest kruche :)
Natłuszczamy blaszkę, posypujemy bułką tartą i rozkruszamy część ciasta, delikatnie przyklepując. Kładziemy na ciasto nadzienie i posypujemy cynamonem (więcej lub mniej, zależy ile lubimy). Na wierzchu rozkruszamy pozostałą ilość ciasta, ech, nie ma to jak kruszonka :D
Pieczemy 60 minut w temperaturze około 200 stopni, a potem posypujemy cukrem pudrem :)

środa, 17 lutego 2010

Babka pianka

Po faworkowym szaleństwie, wesoło pluskającym się w tłuszczu (no ale kto liczy kalorie w Tłusty Czwartek?), przyszedł czas na coś trochę lżejszego. Poza tym, to zostały nam białka i mama wygrzebała z tajemniczego pudełeczka z przepisami właśnie babkę piankę. Przepis pochodzi z "Pani Domu", jakiegoś baaardzo już starego wydania.
A babka? Babka jest fest :) Leciutka, prosta do zrobienia, a na dodatek zniknęła prawie w mig - prawie, bo zjedzenie połowy prodiża pełnego ciasta w ciągu kilkunastu minut nie jest chyba najlepszym pomysłem ;) Ech, znów mi się marzy taka babka razem z ciepłą herbatą..

Babka pianka


Składniki:
4 białka
3/4 szklanki cukru
1,5 szklanki mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
pół kostki margaryny lub masła roślinnego
zapach do ciasta - parę kropel (u mnie był rumowy)

Ubijamy sztywną pianę z białek, dosypujemy cukier i dalej miksujemy. Do takiej piany dodajemy mąkę, proszek do pieczenia i roztopioną (przestudzoną) margarynę i parę kropel aromatu do ciasta. Wszystko mieszamy DELIKATNIE, acz stanowczo, gdyż piana bywa kapryśna, jeśli się miesza ją z innymi składnikami zbyt mocno. Do ciasta wsypujemy bakalie, o ile mamy na nie ochotę albo mamy je w domu. Nie wsypywałam żadnych orzechów i innych, a ciacho było cudne tak czy siak :D
Natłuszczamy foremkę, posypujemy bułką tartą, przekładamy naszą babkową masę. Wkładamy o nagrzanego do 200 stopni piekarnika i pieczemy mniej więcej 45 minut, szykując w międzyczasie herbatkę lub kawkę :)

Smacznego!

czwartek, 11 lutego 2010

Faworkowy początek

No to zaczynamy :) Tłusty Czwartek to dobry moment na początek słodkiej, blogowej podróży, w której pewnie często będzie mi towarzyszyć mąka, mleko (samo zdrowie!), masło i wiele, wiele, wieeele innych... Mam nadzieję, że nie zabraknie mi ani sił, ani składników, ani cierpliwości - zwłaszcza najbliższym, którzy będą musieli znieść bałagan w kuchni :)

Ale, ale... Ja tu gadu-gadu, a dziś w końcu wspomniany Tłusty Czwartek, więc czas na pączki i faworki, które staną się moim pierwszym przepisem, zaczerpniętym z głowy i tajemniczej, małej, niepozornej książeczki mojej mamy (chowa ją w szafce i czasem nie mogę jej znaleźć, kiedy jest potrzebna - książeczka, nie mama).


Faworki


Porcja? Wychodzą z niej mniej więcej dwa duże talerze pełne złocistych i chrupiących faworków :)


Składniki:


20 dag mąki

3 żółtka (nie całe jaja - z białek można zrobić bezy)

3 łyżki śmietany

1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia

1 łyżka spirytusu lub octu



W pierwszej kolejności wysypujemy na stolnicę mąkę, robimy dołek, dodajemy żółtka, śmietanę, proszek do pieczenia oraz ocet (bądź spirytus, zależy czym dysponujemy). Wszystko razem zagniatamy na gładką masę, posypując stolnicę mąką, aby ciasto nie przywierało. Gdyby było za rzadkie - dodajemy mąkę, a gdyby było za twarde - śmietanę. Gdy mamy już ładnie wyrobione ciasto, bierzemy tłuczek (np. taki do mięsa) i... tłuczemy :) Taki "utłuczony" placek składamy na pół, a potem znów tłuczemy. Moja mama twierdzi, że im więcej razy powtórzy się tę czynność, tym faworki są lepsze :) Takie ciasto możemy zacząć wałkować. Lepiej używać mniejszych kawałków ciasta, bo większe wałkuje się trochę mniej wygodnie :) I tu znów rada mamy - im cieniej, tym lepiej, najlepiej, żeby rozwałkowane ciasto aż prześwitywało. Później kroimy je na prostokąty o dowolnej wielkości, w zależności od upodobań :) Nie zapominajmy o nacięciu na środku, przez które przekłada się jedną końcówkę naszego faworka i wywija, przez co mają taki charakterystyczny kształt :) Teraz przystępujemy do smażenia. Użyłam oleju rzepakowego, gdyż taki wolniej się utlenia i jest do smażenia zdrowszy. Na rozgrzany tłuszcz kładziemy po kilka sztuk faworków (ok. 4-5), a temperatura powinna być taka (wg mojej mamy :)), aby wkładając ostatni surowy móc za chwilę przewracać na drugą stronę pierwszy, uzyskujemy złoty kolor. Mam nadzieję, że to dość jasne objaśnienie :)
Usmażone możemy położyć na bibułkę, aby odsączyć trochę tłuszczu, posypujemy cukrem pudrem i... CHRRRUP!




Smacznego! :)